Najlepsze Blogi

sobota, 22 października 2011

Jak się spłaca kredyt w Polsce.

Spotkałem się w sobotę z kumplem który pracuje jako doradca finansowy w branży nieruchomości. Mówiąc inaczej szuka jeleni i nagania ich na kredyt hipoteczny. Pogaworzyliśmy sobie miło, ale to co mi powiedział, przeraziło mnie okrutnie. I rozbawiło. Ale po kolei…


Po pierwsze na moje pytanie jak tam w branży odpowiedział: "nie ma kokosów, ale wbrew pozorom nie jest tak źle". Pomyślałem sobie, że trudno mu przyznać się do wielkiej "dupy". Jednak w miarę jak nasza rozmowa postępowała, nie byłem już tak pewien swojego przeświadczenia.

Jak twierdził, ogólnie jest spadek udzielanych kredytów hipotecznych, ale dotyczy to przede wszystkim marginesu, czyli 300 tys/30 lat, podczas gdy w pozostałych kategoriach nie ma istotnych spadków sprzedaży, a w niektórych przedziałach jest nawet wzrost. Dotyczy to kredytów stosunkowo krótkoterminowych ze znacznym wkładem własnym. Ludzie wolą nazbierać pieniędzy od rodziny aby mieć dogodne warunki kredytowania.

Do tego momentu nie dziwiło mnie to co mówił dopóki nie zapytałem czy wie jak mają się sprawy z "wtopami" czyli gdy ktoś wziął kredyt ale się przeliczył i bank zajmuje mieszkanie. Roześmiał się, popatrzył na mnie i z rozbrajającą szczerością odpowiedział, że "tutaj Polska jest". Rozbawiony zapytałem co ma na myśli. No i odpowiedział, ale to co odrzekł spowodowało, że włosy na głowie stanęły mi dęba.

Nie chcę wchodzić w szczegóły, gdyż nie orientuję się, czy we wszystkich bankach sytuacja wygląda tak samo w związku z czym przytoczenie szczegółów mogłoby narazić owego znajomego na "rozpoznanie". Jednak ogólnie problem sprowadza się do tego, że ludziska - i tutaj uwaga – [b]olewają system[/b]. Dochodzi do takich przekrętów iż ludzie kredytują się z premedytacją a potem nie spłacają w ogóle i w ostatecznym rozliczeniu zanim zostaną z mieszkania eksmitowani, co w polskim prawodawstwie może potrwać nawet kilka lat, mieszkają sobie w najlepsze dokonując tylko bieżących opłat za media, tak aby z nikim więcej oprócz banku nie być zadłużonym. Dlaczego tak robią? To proste - bo to się opłaca. Opłaca się bardziej, niż wynajem nie mówiąc już o uczciwym (?) spłacaniu kredytu. Ten proceder trwa w najlepsze.

Podobno są to całkiem częste wtopy banków, ale oczywiście w oficjalnych statystykach nigdy nie wychodzą, bo by jeszcze ludzie nabrali przeświadczenia, że banki są po to, aby je wydymać, a przecież to ma działać w drugą stronę. Ktoś zapyta dlaczego wtopa? Przecież bank przejmie nieruchomość. Owszem przejmie, ale zanim tego dokona mija sporo czasu, a ponadto systematycznie ceny nieruchomości spadają. Bankowi zależy przede wszystkim na tym, aby klient spłacał zaciągnięte zobowiązanie. Kiedy tego nie robi, wówczas bank zostaje z mieszkaniem które ciężko jest mu sprzedać. Co prawda wszedł w jego posiadanie za około 1/6 jego wartości, ale pewne koszty jakie poniósł i poniesie w związku z nieruchomością, znacznie obniżają jego wartość.
Mieszkań na rynku przybywa, natomiast chętnych na nie ubywa. Spadają również ceny.

Na prawdę miałem z tym kumplem niemały ubaw kiedy o tym wszystkim opowiadał. Rozbawił mnie również w powodu lekkością z jaką o tym wszystkim mówił, a przecież zawodowo zajmował się udzielaniem kredytów. No ale skoro jemu to nie przeszkadza, to chyba w porządku, prawda?. On ma tylko sprzedać produkt finansowy.

13 komentarzy:

  1. Trochę ciężko mi w to uwierzyć...
    Nieuczciwy kredytobiorca owszem traci mieszkanie w dłuższej perspektywie (powiedzmy nawet 5 lat), ale po tym czasie zostaje również z długami, które musi spłacić nie posiadając już mieszkania. Zakładając, że kredyt brany jest na 100% wartości nieruchomości (aby ograniczyć straty na wkładzie własnym), to i tak pozostają koszty udzielenia kredytu (zwykle niemałe) oraz koszty związane z kupnem mieszkania (pośrednicy, notariusze, sądy, itp). Czy możesz podać jakiś przykład wyliczenia, w którym opłaca się nie spłacać kredytu? (pomijając kredyty walutowe i wzrost wartości kredytu poprzez aprecjację waluty)

    OdpowiedzUsuń
  2. jakimi długami, redukcja długu działa w ten sposób, że bank zatrzymuje mieszkanie, a dług sprzedaje np. za 1/3 lub połowę wartości firmie windykacyjnej. Przypuśćmy że mieszkanie jest warte 300 000, a udzielony kredyt wraz z procentem składanym opiewa na łączną kwotę 450 000 do spłaty w ciągu 30 lat.
    Po jakimś tam krótkim czasie bank odbiera mieszkanie warte, powiedzmy, 300 000, a resztę "długu", powiedzmy 150k, sprzedaje firmie windykacyjnej za, powiedzmy, 50 000. Firma windykacyjna kopie gościa po d.., ściąga z niego 60k, dzięki temu wychodzi na plus. Kredyty hipoteczne udzielane są zgodnie z zasadą obstawiania wszystkich wariantów - innymi słowy w ten sposób, żeby bank zarobił NIEZALEŻNIE od tego czy kredyt zostanie spłacony czy nie. Banki to może i bydlaki, ale z całą pewnością nie debile, nie do tego stopnia, żeby ryzykować setki tysięcy zadłużenia bo jakiś jelonek weźmie i nie zapłaci, tylko np. przepije. Nie chce mi się opisywać wszystkich metod na "wychodzenie na swoje", ale tak to właśnie działa, są ukryte dodatkowe opłaty np. "ubezpieczenie kredytu", jakieś marże, prowizje w dziesiątkach rodzajów, a sam kredyt, przede wszystkim, jest udzielany z pieniędzy których bank NIE MA, w pewnym stosunku rzędu 9 lub 10:1 ( tzn na każdą posiadaną faktycznie złotówkę bank jest zdolny do udzielenia kredytu na dychę )...

    OdpowiedzUsuń
  3. @Ahk4iePaiv8u

    A czy w tym konkretnym przypadku bank nie wtopi kilkadziesiąt tysięcy? Wszystko pięknie, jeżeli mieszkanie zyska na wartości, wówczas nie ma tematu. Ale co jeżeli straci? Do tego dochodzą koszty zanim się go pozbędzie. Oczywiście raczej pozbywa się szybko, bo momentalnie mieszkanie odkupuje firma pośrednicząca nieruchomościami.

    Do tego ta sprzedaż długu za 1/3 jego wartości.

    No i w końcu bank udzielając kredytu, kupił wcześniej to mieszkanie od developera (hipoteka) lub spłaca mu w ratach. Ale jeżeli delikwent się na kredycie potknie, to developera to nic nie obchodzi, to problem banku (jeżeli bank developerowi płaci w ratach, a co jeśli zapłacił mu 80% wartości a resztę w ratach bo tak wynegocjowali?)

    Oczywiście to tylko gdybanie, ale problem z kredytami dopiero w bankach "wyjdzie" bo musi tak być, jeżeli się ludziom udzielało kredyty na 20% wkładu własnego, kiedy jednocześnie rata wynosiła 80% miesięcznego przychodu! Pewno to były przypadki marginalne, ale tego nikt nie wie. To są na pewno jedne z najbardziej strzeżonych tajemnic bankowych.

    Trzeba jeszcze tutaj wspomnieć o takiej rzeczy, że Polacy nigdy wcześniej nie byli w takiej rzeczywistości kredytowej. Kilka lat temu ludzie na prawdę stawali na głowie aby tylko wziąć to mieszkanie na kredyt. Banki napędzały ich sloganami mówiąc "bierzcie, taniej nie będzie", ludziska się zadłużali u rodziny pożyczając na ten "wkład własny". Minęło 3 lata a teraz banki żądają większych zabezpieczeń. Ludzie już nie wyrabiają a bankom nie ma się też co dziwić - przecież to nie jest instytucja charytatywna i ona dba o swój interes.

    A co do tego, że banki nie są idiotami. Banki zatrudniają najzdolniejsze osoby, mają najlepszych pracowników, tak zawsze było i będzie. Ale czym innym są pracownicy a czym innym polityka finansowa danego banku. Jeżeli szefowie podejmują nieroztropną politykę udzielając kredytów "jak popadnie" to nie było to roztropne. Przecież wystarczy spojrzeć na to kuriozum z USA od 2001 do 2008. Przecież to było chore. A że banki są ze sobą powiązane na całym świecie, więc jakaś mała część z tego w mikroskali dotarła do Polski w latach 2005-2008. Było pięknie, naród wyjeżdżał do UK, ludziska momentalnie zażyczyli sobie większego metrażu i kredyty szły jak świeże bułeczki. Tylko jeżeli sobie teraz uzmysłowić, że banki w Polsce mimo wszystko udzielały tych kredytów ludziom którzy albo mieli wkład własny albo dochód na pokrycie raty, gdy tymczasem w USA ludzie dostawali te kredyty "na gębę" bo banki ich nie udzielały, tylko udzielały je firmy zarabiające na sprzedaży kredytów, no to przecież było szaleństwo! A trudno raczej uwierzyć w to, że banki w USA nie zdawały sobie sprawy, że jeżeli ktoś ma dochód z udzielenia kredytu to będzie te kredyty przydziela fair.

    Czy banki w Polsce zdawały sobie sprawę, że koniunktura w kraju może się zmienić i eldorado się skończy? Oczywiście, ale kogo to wówczas obchodziło? Zarabiało się mnóstwo pieniędzy! Kupa kredytów została udzielona w latach 2006-2007 a od tego czasu większość już prawie kończy spłacanie odsetek od kredytu. Reszta to ci z którymi jest problem i to na tych mogą banki wtopić. Tylko pytanie jest o bilans. Na pewno jest korzystny dla banku. Ale to nie oznacza, że wtopy się nie zdarzają. Zdarzają się i zawsze się zdarzały bankom. Na szczęście dla nich mogą to kompensować innymi dochodami ale to dalej nie oznacza, że nie udzielały kredytów na których nie straciły.

    OdpowiedzUsuń
  4. [ A czy w tym konkretnym przypadku bank nie wtopi kilkadziesiąt tysięcy? ]

    Posiadając sto zł, będąc bankiem, jestem uprawniony do pożyczenia ci tysiąca zł. Jeżeli nie spłacisz mi tego tysiąca zł, a ja sprzedam twój dług i zarobię na tym "zaledwie" 700 zł, można, teoretycznie, powiedzieć, że "wtopiłem" 300 zł. Tylko że nadal, posiadając początkowo sto zł - jestem do przodu o przynajmniej sześćset..

    [ Wszystko pięknie, jeżeli mieszkanie zyska na wartości, wówczas nie ma tematu. ]
    Jeżeli mieszkanie zyska na wartości, jako bank zarabiam więcej niż bym zarobił gdyby nie zyskało. Niemniej, jeżeli nie zyska, a wręcz straci - nadal zarabiam. Jako bank tracę wyłącznie w hipotetycznym przypadku, kiedy strata wartości nieruchomości jest np. 90% lub większa - ale nawet wtedy, tracąc kwotowo, wychodząc praktycznie na "zero" ( wykazując bardzo mały "wzrost" w bilansie rocznym ), zyskuję przynajmniej niewolnika który albo refunduje mi inwestycję ( sto zł, 10% ), albo pozostaje do mojej dyspozycji.

    [ No i w końcu bank udzielając kredytu, kupił wcześniej to mieszkanie od developera (hipoteka) lub spłaca mu w ratach. Ale jeżeli delikwent się na kredycie potknie, to developera to nic nie obchodzi, to problem banku (jeżeli bank developerowi płaci w ratach, a co jeśli zapłacił mu 80% wartości a resztę w ratach bo tak wynegocjowali?) ]

    Niezupełnie. Bank nie kupuje mieszkania od dewelopera. Bank, od dewelopera, to kupuje najwyżej wspomnianego niewolnika. Żeby można było powiedzieć że bank kupuje mieszkanie od dewelopera, trzeba by założyć, że deweloper sprzedaje je bankowi, żeby bank sprzedał je właścicielowi. W praktyce ( stąd słynne "dziury w ziemi" ) - deweloperzy bardzo szybko się zorientowali, że lepiej się dogadać z bankiem na, za przeproszeniem, dymanie jelenia, niż komukolwiek sprzedawać cokolwiek. Innymi słowy deweloper ze swojej zdroworozsądkowej, klasycznej funkcji budowniczego, przy wydatnej pomocy regulacji państwowych i zachęty od banku, stał się listkiem figowym dojenia mlekodajnego klienta.

    Z pragmatycznego punktu widzenia w interesie dewelopera, opartym na uzyskaniu gotówki od banku, nie leży zbudowanie czegokolwiek. Jego zysk jako dewelopera NIE POCHODZI ze zbudowania domu, tylko z przekonania kogoś żeby podjął się zobowiązania spłaty długu. Hipotetyczni pozostali "uczciwi" deweloperzy zostali w ten sposób bardzo szybko wyeliminowani z rynku. To coś jak, hm..
    Przypuśćmy, że ktoś ma sad i produkuje jabłka. No i te jabłka sprzedaje na bazarku, czy do hurtowni, czy gdzieś tam. Żeby je sprzedać, musiał je produkować sensownie, bo jak były zgniłe albo robaczywe, no to szybko przestano je od niego kupować. Któregoś dnia przychodzi do niego bank i mówi "ty, słuchaj. Co ty będziesz się z tymi jabłkami szarpał, ja dam cieciom kredyt na zakup tych jabłek, dostaniesz swoją działkę do ręki, ja dostanę swoją, a lemingi będą się bujać". Sadownik na to "jak dla mnie cool, no to jedziemy z koksem". Oczywiście jabłka dalej są produkowane, tylko że w tym momencie determinantem jakość czy sens produkcji danej ilości tych jabłek nie ma kompletnie związku z ich ceną. Bank nie kupuje jabłek od sadownika - przejmuje transakcję od której producentowi płaci niewielki procent..

    Stąd nieprawdopodobny wzrost cen mieszkań ( no bo co za rożnica czy na kredyt o absurdalnym terminie spłaty 30-40 lat, biorę 300 000 czy 450 000 ), stąd "dziwne przypadki" dziur w ziemi czy koszmarnych niedoróbek w rodzaju dziurawych dachów, wypadających okien, nie domykających się drzwi i tak dalej i tak dalej.. w momencie kiedy deweloper dostaje kasę w zasadzie z góry, tak naprawdę wali go co i jak zbuduje. Teoretycznie jego marka jako firmy mogłaby mieć dla niego znaczenie, ale były nawet przypadki, kiedy były zakładane firmy-krzaki deweloperskie, chwilówki, swoiste "podkładki" na bankową kasę wypłaconą tytułem zobowiązania nieświadomej osoby trzeciej..

    OdpowiedzUsuń
  5. Żeby była jasność: klient-jelonek nie jest tu bez winy, i bynajmniej nie chodzi o jego winę za jego własną głupotę. Otóż klient-jelonek pomyślał, że będzie sprytny, weźmie kredyt, ale nawet jak nie będzie spłacał to i tak pomieszka, bo grozi bankowi tak dużą stratą, że nie będzie się opłacało go zbyt szybko wyrzucać. Całość przypomina trochę grę w trzy kubki, praktykowaną na średniowiecznych bazarkach.
    Deweloper symbolizuje osobę przekładającą kubki, bank symbolizuje sztuczny tłumek klakierów cisnących się wokół stołu, a naiwny przegrywający symbolizuje jelonka, który pomyślał sobie, że sprytnie przechytrzy przekładającego kubki, któremu, jak sądził, nie będzie opłacało się go oszukać, bo w wypadku przegranej tłumek spuści mu łomot, podczas gdy jelonek ulotni się z wygraną. Tylko że, jak przyszło co do czego, okazało się, mówiąc metaforycznie, że:
    1) Tłumek klakierów nie nawrzucał stołowemu, bo był ustawiony za 70% wpłaty jelonka płaconej przez niego z góry
    2) Stołowy ulotnił się z pozostałymi 30% jakie mu zostały po spłacie klakierów
    3) Pod żadnym z kubków nie było złotej monety z jaką chciał ulotnić się nasz jelonek

    Innymi słowy jedyna strata to strata jelonka, wszyscy pozostali coś tam zarobili, a reszta to marketing..

    OdpowiedzUsuń
  6. @Ahk4iePaiv8u

    Ciekawe to wszystko co piszesz. To fajnie, bo liczyłem właśnie na merytoryczną dyskusję na ten temat.

    OdpowiedzUsuń
  7. http://dziennikpolski24.pl/pl/magazyny/przeglad-nieruchomosci/1189197-nie-ma-chetnych-do-wykupu-mieszkan-w-tbs.html

    Najbardziej interesujący jest tytuł pod jakim artykuł zamieszczono w dzisiejszym papierowym

    wydaniu "dziennika polskiego", jw. "Najemcy TBS pokrzywdzeni przez prawo"

    Mianowicie ani najemcy, ani pokrzywdzeni, ani przez prawo :)
    Omalże chwilę temu "najemcy" DOMAGALI SIĘ prawa wykupu mieszkań. Domagali się, to znaczy domagali się żeby ktoś im je oddał za pół darmo.
    Najemcy, to znaczy osoby, które liczyły na to że uda im się naciągnąć kogoś na mieszkanie które będą "wynajmować" żeby je dostać za darmo,
    czują się dziś "pokrzywdzeni" ponieważ okazało się że paru cwaniaków jednak było sprytniejszych, i mieszkań za pół darmo "wykupić" się nie da. No cóż, ustawa o możliwości wykupu ostatecznie "weszła", tylko najwyraźniej tak niezupełnie zawiera to czego spodziewali się "domagający najemcy" PRAWO jest winne. A mianowicie PRAWO, które obiecało im że jak już zjedzą ciastko, to nadal będą mieć ciastko. Bank zarobił, deweloper zarobił, "najemców" którzy chcieli być sprytni obgryziono do żywej kości, a teraz płaczą, że "towarzystwo budownictwa społecznego" okazało się "za mało sprawiedliwe". Byłaby to nieprzyjemna niespodzianka dla tych co biedakom "udzielili kredytu" pod zastaw "co-tam-masz-cennego", tylko że kredyt był nadmuchiwany powietrzem, i chodziło wyłącznie o to, żeby spryciarzy co chcieli "tanim kosztem" mieć ciastko, pozbawić nawet widelca. Bo sprawiedliwość, jak wiedzą "najemcy", deweloperzy, politycy, gmina,
    rzecznik, etc, etc. - sprawiedliwość uosabiana przez PRAWO oznacza "ja mam dostać, a ktoś inny ma stracić, a jak nie to będzie NIESPRAWIEDLIWIE"

    "Teoretycznie w TBS-ach mogą zdarzyć się przypadki, gdzie cena sprzedaży będzie wyższa niż cena rynkowa. Na poczet ceny sprzedaży zalicza się jedynie zwaloryzowaną kwotę partycypacji. Jeśli w ramach partycypacji wpłacono 25 proc. wartości mieszkania, a wartość mieszkania ustalona przez rzeczoznawcę wynosi np. 360 tys. zł, to dziś najemca, który chciałby się stać właścicielem, powinien dopłacić brakujące 75 proc., czyli 270 tys. zł plus koszty wyceny - wylicza Elżbieta Rębiasz."

    Teoretycznie. Teoretycznie - czyli w teorii która nie obejmuje "wyceniającego" złotą monetę znajdującą się pod kubkiem NR..

    :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Moja prywatna opinia jest taka, że rynek nieruchomości będzie się w Polsce zmieniał w kierunku wynajmu niż kupna. To byłoby całkiem naturalne ponieważ sprzedaż mieszkań spada o czym z resztą było ciekawe opracowanie GUS'u dotyczące rynku nieruchomości z ostatnich bodajże 10 lat, które ukazało się na ich stronach jakieś 2 tygodnie temu. Ciekawa, 179 stronicowa lektura z mnóstwem wykresów i danych. Szczyt przypadał na 2008 rok, ale dotyczył on przede wszystkim wartości sprzedawanych nieruchomości a nie ich ilości. Ale to na marginesie.

    Wracając do wynajmu, to będzie to zmierzało do systemu niemieckiego w którym zdecydowana większość ludzi posiada mieszkania czynszowe. To zajmie kilka lat, ale taki wydaje się naturalny bieg rzeczy, ponieważ o kredyt będzie coraz trudniej, ceny mieszkań tak szybko nie spadną czego wielu by oczekiwało (długi temat), także spadająca demografia oraz zmniejszający się wzrost gospodarczy nie będą służyć wykupowi. Do tego dojdzie jeszcze świadomość społeczna na niekorzyść zaciągania długoterminowego kredytu i w ogóle zakupu mieszkania aby móc w nim mieszkać.

    OdpowiedzUsuń
  9. Też sądzę, że prawdopodobnie tak będzie, jak Pan pisze. Krótko mówiąc, orbitujemy w kierunku "sprawiedliwej społecznie" sytuacji, w której trochę cwaniaków, ewentualnie farciarzy (plus statystycznie pomijalna ilość osób które zarobiły uczciwie na dwa mieszkania, jedno do mieszkania a drugie lub więcej do wynajęcia) - doi czynszowo gospodarkę skonstruowaną w ten sposób, żeby szanse na zarobienie na dach nad głową były znikome.

    I to jest któryś kolejny, że tak powiem, "paradoks Ahk4iePaiv8u" ;) A mianowicie taki, że niemieckim społeczeństwie generalnie uznawanym za dość bogate, większość nie ma własnego dachu nad głową. Paradoks polega na tym, że zgodnie z obowiązującą doktryną hipotetyczna sytuacja w której WSZYSCY mają całkowicie WŁASNY dach nad głową, stanowi rzekomo śmierć gospodarki. Tzw. "gospodarka", "rynek" etc. w dzisiejszych czasach, to jest organizm o którym można powiedzieć że "się kręci" lub "ma się dobrze" jeżeli ludzie MUSZĄ stale wynajmować, przeprowadzać się, pracować.. sytuacja do które rzekomo usiłuje się kierować gospodarkę, tj taka, w której każdy ma swój "na przedmieściu domek" i jego potrzeby są całkowicie zaspokojone i zabezpieczone - jest, z formalnego punktu widzenia, równoznaczna ze śmiercią "gospodarki". Gospodarki, rozumianej jako pewien wspólny ( ogólnokrajowy, europejski, kontynentalny, światowy ) byt.

    Paradoks, n'est-ce pas? :) Coś, co jest najbardziej smutne w obecnym stadium, to że przy takim założeniu - z mieszkaniami wkrótce będzie tak jak z samochodami, mianowicie ktoś odkryje że w gruncie rzeczy NIE OPŁACA SIĘ budować "za dobrych" domów. Fabryka Mercedesa prawie zbankrutowała, bo ich słynne "beczki" były ZA DOBRE. I rynek mieszkaniowy też to w którymś momencie odkryje, i przypuszczalnie pierwszym workiem, z którego to szydło wyjdzie - będą właśnie TBS.

    OdpowiedzUsuń
  10. Poszedłbym dalej w rozważaniach perspektywy rozwoju planów biznesowych gospodarek.

    Samochody będą niedługo sprzedawane za 1zł z obowiązkowym abonamentem, miesięcznie 300zł za wgranie w sterowniku pracy silnika kodu na działanie auta przez kolejne 30 dni.

    Z domami będzie trudniej, ponieważ wybudowanie dobrego jakościowego domu jest technologicznie proste. Wystarczy dobry materiał i trochę maszyn. To można w niewielkiej komunie społecznej zorganizować bez firm zewnętrznych.

    Ale wszytsko to jest własnie po to by gospodarka była zależna i się kręciła.

    OdpowiedzUsuń
  11. bzdura! ok, egzekucja potrwa, ale dom zajmie komornik, spienięży za 70 % wartosci, a ten co zaciagnal kredyt i nie splacal zostanie z 30% długiem kapitału + odsetki + koszty egzekucji, windykacji itp. ale juz bez mieszkania. komornik do konca zycia bedzie zajmowal konto i majatek dłużnika a potem spadkobiercow..

    OdpowiedzUsuń
  12. "ponadto systematycznie ceny nieruchomości spadają."

    To ja poproszę Przyjacielu - byś mi załatwił (po tej swojej znajomości) mieszkanie za cenę sprzed 10-12 lat. Zapłacę tyle ile było trzeba 10-12 lat temu, czyli jakieś 130 tysięcy za mieszkanie w Warszawie - trudno, niech stracę, skoro mieszkania w ciągu tego okresu systematycznie taniały...

    A niech tam, dam 150 tysięcy - zarób i Ty :)

    OdpowiedzUsuń
  13. @up Anonimowy

    Tak? To spróbuj sprzedać mieszkanie po cenie sprzed 3-4 lat.

    I nie przyrównuj cen mieszkań w Warszawie do cen w całej Polsce. Rynek mieszkaniowy w Warszawie jest specyficzny i tam mieszkania trzymają cenę, ale wystarczy wystarczy pojechać do innego miasta i zobaczyć co tam się dzieje. Nawet w Krakowie (!!!) ceny spadają systematycznie od 3 lat.

    Trzeba tutaj zaznaczyć, że nie wszystkie mieszkania tanieją. W dobrej lokalizacji mieszkania trzymają się w cenie, co jest zupełnie naturalne - zawsze tak było i będzie.

    OdpowiedzUsuń